#69. Serce ze szkła - Emma Scott

Kacey Dawson zawsze żyła na krawędzi – podejmowała impulsywne, czasem lekkomyślne decyzje. W tej chwili, jako wiodąca gitarzystka dobrze zapowiadającego się zespołu, stoi na progu sławy i bogactwa. Jednak porażka na koncercie w Las Vegas grozi całkowitym zrujnowaniem kariery. Dziewczyna budzi się z gigantycznym kacem, nie pamiętając zdarzeń ubiegłej nocy ani tego, w jaki sposób skończyła na kanapie u swojego kierowcy…

Jonahowi Fletcherowi kończy się czas. Zdaje sobie sprawę, że jego sytuacja jest beznadziejna, więc przyrzeka sobie, by jak najlepiej wykorzystać pozostałe mu miesiące. Ma jeszcze w planach zobaczyć wystawę swojej instalacji ze szkła w prestiżowej galerii sztuki… Nie planował natomiast zakochać się w nieokrzesanej, nieprzewidywalnej rockmence, która usnęła po imprezie w jego domu.

Jonah dostrzega, że Kacey zmierza ku zatraceniu. Pozwala jej zostać u siebie przez kilka dni, by zdołała wytrzeźwieć, doprowadzić się do porządku i pozbierać myśli. Żadne z nich nie spodziewa się, że poczują coś głębokiego, czystego i ważnego… Coś kruchego jak szkło, co pod koniec może się roztrzaskać na milion kawałków bez względu na to, jak mocno będą starali się to trzymać.

To historia o tym, co znaczy kochać całym sercem, poświęcić się, doświadczyć gwałtownej radości i bezbrzeżnego smutku. Opowiada o życiu w pięknie i bólu, aby na koniec móc uśmiechać się przez łzy i wiedzieć, że niczego by się nie zmieniło. 


Do lektury Serca ze szkła Emmy Scott podchodziłam z niemałą rezerwą. Pewnie nie tylko ja zauważyłam, że w ostatnim czasie na rynku wydawniczym, jak grzybów po deszczu, pojawiło się mnóstwo podobnych, ckliwych powieści, w których motywem przewodnim jest śmiertelna choroba i nieubłaganie kurczący się czas, a ten bohaterowie pragną rozpaczliwie zatrzymać i przynajmniej spróbować wycisnąć z niego ile się da. Jedne z tych tytułów są bardziej udane, inne mniej, a rozkwitająca na kartach powieści miłość zawsze jest romantyczna, wyrozumiała i wzniesiona na inny, jakby wyższy poziom. Nie wiem, z czego właściwie wynika ta tendencja i nie jestem pewna, czy chcę wiedzieć, dopóki historie pisane na takim, bądź co bądź oklepanym już schemacie wciąż są dobre i nie bolą w oczy. Najwyraźniej aktualnie literaturę opanował szekspirowski trend tak, jak jeszcze do niedawna prym wiodły książki o uczuciu rodzącym się pomiędzy diabelnie seksownym milionerem a cichą, nieśmiałą dziewczyną, nieświadomą własnej kobiecości. Niestety co za dużo to niezdrowo, więc mam nadzieję, że w najbliższych czasie nie zostaniemy zbombardowani tylko takimi publikacjami, bo szkoda byłoby, żeby te naprawdę dobre i z potencjałem zginęły w tłumie. 

„Dam radę. Jeśli tylko harmonogram, dokładnie go przestrzegając. Jeśli będę pracował tyle, ile zdołam, bez przerwy, uda mi się. Pozostawię coś po sobie. Nie rozpłynę się w powietrzu, ale wykorzystam je, by uformować szkło, zamykając w nim mój oddech, a kiedy stwardnieje, część mnie pozostanie w nim już na zawsze.”

Niewątpliwie jedną z tych bardziej udanych opowieści jest właśnie Serce ze szkła. Tym razem jednak śmiertelną chorobą dotykającą bohaterów nie jest nowotwór, tylko niewydolność serca, a zamiast bad boya i zwyczajnej dziewczyny, mamy Kacey - pogubioną w życiu, spragnioną ciepła i czułości młodą gitarzystkę z potencjałem, która nie wie kim jest ani czego chce, a przytłoczona ciężarem życia, które mieści się w małej torbie, ucisza głód bliskości alkoholem, oraz Jonah - utalentowanego, błyskotliwego, mocno zdyscyplinowanego i niezwykle skromnego mistrza szkła, który pragnie coś po sobie pozostawić, żyjąc przy tym z dnia na dzień, według pieczołowicie przygotowanego harmonogramu. Trochę to na opak w porównaniu z większością brylujących na rynku książek, ale dzięki temu choć trochę inne, świeże. Podobnie zresztą jest z samymi bohaterami. Na pierwszy rzut oka oboje różnią się od siebie absolutnie na każdej płaszczycie – odmienne priorytety, charaktery i zupełnie różne sposoby bycia, ale kiedy poznajemy ich bliżej, raptem okazuje się, że to dwie niedoskonałości, które się uzupełniają, chronią i po prostu dobrze czują w swoim towarzystwie. Są jak puzzle, które po długim czasie w końcu się dobrały i razem wskoczyły na właściwe miejsce, tworząc całość. Powiecie, że temat przyciągających się przeciwieństw to też strasznie wyświechtana kwestia. Owszem, ale o tym przyciąganiu też trzeba umieć napisać tak, by słowa przekazywały coś więcej niż tylko schemat. 

„- Nie chodzi o skończenie pracy. Kiedy robię rutynowe rzeczy, czas jest dla mnie pojęciem abstrakcyjnym. Zamiast linii dni jest… sferyczny. (…) Każdy tydzień jest podobny do kolejnego. Właśnie w ten sposób zatrzymuję czas. (…) Jednak jeśli pozwolisz się znów pocałować… Jeśli zaczniemy coś w tej chwili, czas nie będzie stał w miejscu. To będzie koniec, mój koniec, a nie tylko rozmyta wizja w oddali. Zacznie się zbliżać, ponieważ…
- Ponieważ?
- Ponieważ, Kace, zacznie się odliczanie dni, aż zostanie już tylko jeden. Ten, w którym będę musiał się z tobą pożegnać.”

W tej historii nie znajdziecie intryg, nieporozumień, głupich kłótni i trzaśnięć drzwiami. Autorka od początku do końca nastawiała się na tu i teraz bohaterów. Przekazała w nasze ręce cząstkę życia dwójki młodych ludzi, których ograniczał czas i pozwoliła towarzyszyć im podczas bardzo krótkiej wspólnej drogi. Za pomocą ciepłego, lekkiego i błyskotliwego języka, okraszonego odrobiną ciętego dowcipu i medycznego żargonu, mimo wszystko zrozumiałego dla totalnego laika, opowiedziała czytelnikom o tym, jak Kacey i Jonah wbrew zrządzeniom losu zdołali się odnaleźć i w jaki sposób wzajemnie się ocalili. Pokazała zaciętą walkę Jonah o utrzymanie rutyny, która była dla niego synonimem życia i jedyną słuszną drogą do założonego wcześniej celu, przynajmniej dopóki w jego skrupulatnie zaplanowanej codzienności nie pojawiła się pewna dziewczyna i niczym bomba koloru nie uderzyła w jego szary świat, przy okazji wtłaczając życie w niewydolne serce. Autorka pozwoliła też podejrzeć jak dorasta Kacey. Jak uczy się łapać swoje życie w garści i przestaje odkładać je na potem, jak próbuje stabilnie stać na własnych nogach, jak walczy o swoje drugie artystyczne ja, zagubione gdzieś po drodze w świetle reflektorów. A potem przeprowadziła czytelników przez miesiące złożone z momentów, z miliona chwil, które Jonah i Kacey mogli spędzić razem. Jak się poznawali, wzajemnie odkrywali i z jaką łatwością potrafili dać sobie szczęście, mimo iż nad ich głowami coraz odważniej powiewała biała flaga. 

„Może nie mamy wielu miesięcy ani lat, ale należą do nas momenty. Miliony chwil.”

Jeśli jednak sądzicie, że na tym autorka poprzestała to czuję się w obowiązku wyprowadzić Was z błędu. Miłość w powieści Emmy Scott ma więcej niż jeden wymiar i z pewnością przekonacie się o tym sięgając po lekturę. Niemniej jednak na szczególną uwagę zasługuje łodszy brat Jonah, Theo. Bo jak sama autorka nakreśliła, Serce ze szkła to jest przede wszystkim historia braci, a to już samo w sobie jest wystarczającą sugestią i wcale niemałą zachętą do sięgnięcia po drugi tom. Jestem pewna, że polubicie Theo równie mocno, jak ja. Z pozoru surowy, nieprzystępny i pełen gniewu na świat, w środku, jak określiła go sama Kacey, jest niczym pluszowy miś. Troskliwy, odpowiedzialny i nieugięty młodszy brat, który był przy Jonah w najtrudniejszych i najgorszych momentach życia, mocno trzymając go za rękę. To z pewnością jedna z tych postaci drugoplanowych, o których czytamy czując niedosyt i w głębi duszy pragniemy poznać ich bliżej. Liczę, że tak się właśnie stanie. 

„Pocałowałam Jonaha Fletchera całym swoim sercem i każdym fragmentem duszy,która będzie go kochać już zawsze.”

Serce ze szkła to powieść idealna dla tych, którzy z chęcią zaczytują się w poruszających i pięknych historiach miłosnych, choć bardziej wrażliwi powinni mieć świadomość, że lektura może skończyć się dla nich uronieniem kilku łez, więc chusteczka, albo dwie mogą się przydać. Myślę, że historia Kacey i Jonah raczej was nie zaskoczy, bo od początku do końca wiadomo, do czego finalnie nas doprowadzi, ale jestem pewna, że choć na chwilę zaczaruje waszą rzeczywistość, zamykając ją w hartowanej szklanej kuli wypełnionej wyłącznie oddechem. To powieść o intensywnej, szczerej, ale niespodziewanej pierwszej miłości, która wykradała momenty, bo nie miała szans na więcej, a mimo to, gdy nadszedł koniec, nie żałowała ani chwili. 

„Łzy nabiegły nam do oczu…
Łzy dla miłości. Straty. Tygodni, które miał Jonah i lat, których nie miał. Dla radości i śmiechu, dla złamanego serca i żałoby. Dla samotnego mężczyzny i zagubionej kobiety, którą ocalił. Dla nas i zbliżającej się nieubłaganie chwili, gdy będę tylko ja.”

______________________________________________________________
Emma Scott, Serce ze szkła, stron 448, FILIA, 2017
Przekład: Katarzyna Agnieszka Dyrek

Udostępnij ten post

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz