#37. November 9 - Colleen Hoover

„Zagubiliśmy się między fikcją a rzeczywistością. Nieważne, jaką wersję poznacie. Nieważne, który z ostatnich rozdziałów okaże się tym prawdziwym. Ważne jest tylko jedno: zawsze będę ją kochał“.

9 listopada to data, która zaważyła na losach Fallon i Bena. Tego dnia spotkali się przypadkiem i od tej chwili zaczynają tworzyć dwie historie: jedna to ich życie, drugą pisze Ben zauroczony swoją nową muzą. Choć los postanawia ich rozdzielić, to wzajemna fascynacja jest na tyle silna, że nie może pokonać jej ani czas, ani odległość. Co roku 9 listopada rozpoczyna kolejny rozdział historii - tej realnej i tej fikcyjnej. Gdy nieubłaganie zbliża się koniec powieści, szczęśliwe zakończenie wydaje się jedynie mrzonką, bo historia na papierze zaczyna różnić się od tej, w którą wierzy Fallon…

„Kryminał kończy się, gdy zabójca zostaje schwytany. Biografię wieńczy ostatnie słowo o opisywanym życiu. Historia miłosna powinna połączyć zakochanych, prawda? W takim razie to chyba nie jest opowieść o miłości...“


Colleen Hoover już po raz kolejny udowodniła, że doskonale wie, co robić ze swoimi czytelnikami, by niczym doświadczony dyrygent wygrać na strunach ich duszy dokładnie taką melodię, jaką pragnie usłyszeć, konsekwentnie robiąc z ich serc totalną miazgę.
Coś, co bowiem, na pierwszy rzut oka wydaje się być zwykłym romansem, idealnie wpasowującym się w ramy mocno oklepanego i bijącego rekordy poczytności, nurtu New Adult, gdzie młodzi dorośli stojąc u progu dorosłości, walczą o siebie, rodzące się między nimi uczucie i własną przyszłość, na którą cień zawsze rzuca dramatyczna przeszłość, w ostatecznym rozrachunku okazuje się być czymś zgoła innym. Trzeba jednak zajrzeć pod powierzchnię, zanurzyć się w stronicach tej powieści, by dostrzec ciekawy pomysł, niekonwencjonalne rozwiązania i powiew świeżości, którego łakną miłośnicy NA, tacy jak ja.
November 9 to historia zbudowana na tajemnicy, o istnieniu której nie do końca zdajemy sobie sprawę, odkrywając kolejne karty w tej grze wraz z bohaterami. 

„Ten, kto powiedział, że prawda boli, był optymistą. Prawda jest potwornie bolesną mendą.”

Nasuwa się jednak pytanie, czy można zakochać się w kimś spędzając z nim zaledwie kilka godzin, tylko jeden raz w roku i tak na przestrzeni pięciu kolejny lat? Colleen Hoover pokazuje, że to jest możliwe, a do tego robi to niezwykle subtelnie i, trzeba przyznać, mimo wszystko przekonująco.

Fallon i Ben poznają się (nie)przypadkiem w kawiarni w Los Angeles. 9 listopada. A to dla obojga bardzo ważna data, która nie tylko zaważyła na ich dalszym życiu, ale przede wszystkim dzień, który budzi w sercu ból i strach. I oboje pragną, by 9 listopada wiązał się z czymś lepszym, niż wypalająca dziurę w ich wnętrzu tragiczna przeszłość. Postanawiają, więc, że spotkają się znów, dokładnie za rok w tym samym miejscu, nie mając jednocześnie ze sobą kontaktu przez resztę trzystu sześćdziesięciu pięciu dni. Co więcej, ze względu na specyficzną konstrukcję powieści, jaką zastosowała Hoover, my jako czytelnicy również „widzimy się” z głównymi bohaterami tylko raz do roku, i tak na przełomie sześciu kolejny lat z ich życia, jakie wiodą oddzielnie. Stajemy się świadkami ich walki o siebie, próby dowiedzenia się kim są i dokąd zmierzają, rodzącego się między nimi, na niezwykłych warunkach, uczucia i w końcu dowiadujemy się ile oboje dla siebie znaczą, mimo iż praktycznie wcale się nie znają.
Ona uratowała Bena przed nim samym w momencie, gdy staczał się na dno. Dzięki niej zyskał w życiu cel i zaczął poważnie podchodzić do życia, stając się lepszą wersją samego siebie. On odmienił życie Fallon, sprawiając, że odzyskała pewność siebie i odważyła się sięgnąć po marzenia. 

„- Miałaś kosmate myśli.
- Wcale nie – protestuję.
- Fallon, chodzimy ze sobą od dwóch godzin. Czytam w tobie jak w otwartej książce. W tej chwili to bardzo sprośna książka.”

W November 9 Hoover znów sprytnie manipuluje swoimi czytelnikami, sięgając po najsilniejszą broń, jaką w swoich rękach posiada autor – emocje. Bez trudu lawiruje pomiędzy faktami, elementami skrupulatnie stworzonej przez siebie fabuły oraz ciekawymi kreacjami bohaterów i wykorzystując błyskotliwy, momentami zabawny język, nietuzinkowy pomysł, a nawet przebiegle wplatając w akcję smaczek w postaci gościnnego wystąpienia Tate i Milesa, których znamy z powieści Ugly love, skutecznie usypia czujność swoich odbiorców, by w najmniej spodziewanym momencie zrzucić im na głowę prawdziwą bombę, z której istnienia nie zdają sobie sprawy. 

„Dlaczego nie powiedziałeś mi, że gmach mojej pewności siebie został wzniesiony na ruchomych piaskach?”

November 9 to, w moim odczuciu, świetnie napisana historia przede wszystkim o wybaczaniu – sobie i innym. Opowieść o tym jak młodzi ludzie uczą się żyć, o trawiącym trzewia poczuciu winy, nieustannym zadręczaniu się, popełnianiu błędów i strachu. Hoover na łamach swojej książki udowadnia jak wielką moc mają niedopowiedzenia i ludzka ignorancja. Każdy z nas, przynajmniej raz w życiu, kierując się emocjami, zrozumiał coś na opak, każdy z nas podjął decyzje nie zdając sobie sprawy, jak bardzo, z pozoru nieistotne, szczegóły są w stanie zmienić obraz tego, co mamy przed sobą, bo przecież prawda nie zawsze bije nam po oczach neonowym napisem. A czasem wystarczy po prostu wysłuchać, by uniknąć nieporozumień, niepotrzebnego cierpienia i niefortunnego splotu zdarzeń, które odcisną silne piętno na więcej niż jednym istnieniu.
Nowa książka Colleen Hoover to opowieść o młodym pisarzu, jego niezwykłej muzie i przeznaczeniu, które ukrywa między wierszami coś więcej niż miłość.
Gorąco polecam!

„Spisane kłamstwa mógłbym wymazać.
Wypowiedziano je jednak, wyryto.
Uzdrowiony prawdą, żal chciałbym okazać.
Pozwól mi winy spłacić, wykrzyczeć.”



______________________________________________________________
Colleen Hoover, November 9, stron 320, OTWARTE, 2016
Przekład: Piotr Grzegorzewski 

Udostępnij ten post

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz