#9. Miłość, aż do życia - Ugly love

 

 Myślałam, że jestem już w stanie przywyknąć do tych nieludzkich huraganów, jakimi swoich czytelników poddaje Colleen Hoover, ale autorka bardzo szybko wyprowadziła mnie z błędu i bez asekuracji sprowadziła mnie na ziemię, nie pozwalając moim naiwnym złudzeniom zagnieździć się na dłużej. Niczym dziecko uwierzyłam nawet cichym podszeptom mojego zwodniczego umysłu, że przecież po tych kilku spotkaniach z twórczością Hoover wiem, na co się piszę i jestem przynajmniej w minimalnym stopniu przygotowana na te wszystkie skonstruowane przez pisarkę bomby, ale wtedy ona sięga po jeszcze cięższy arsenał i po raz kolejny rozgniata mnie na miazgę. To by było na tyle, jeśli chodzi o moją łatwowierność w stosunku do siebie samej.
 
Ugly love jest tylko potwierdzeniem tego, że pióro Colleen Hoover jest wybitne i nie ma powodu by z tym dyskutować na żadnej płaszczyźnie. Co prawda spodziewałam się, że to będzie emocjonalny wyżymacz, a po krążących w sieci opiniach byłam świadoma, że to opowieść inna niż wszystkie nawet, jeśli oparta na powszechnym schemacie, ale tego, czego byłam świadkiem w Brzydkiej miłości, chyba się jednak nie spodziewałam. Ta kobieta i tym razem nie zawiodła moich masochistycznych zapędów, ponownie wciągając moje serce w stan wojny, a potem bez skrupułów je niszcząc. Ale za takie właśnie doświadczenia kocham Hoover, bo to przywraca moją wiarę w głębię współczesnej literatury, czy przede wszystkim New Adult, które wbrew ogólnym opiniom i mimo lekkości przekazu mogą być o CZYMŚ, niosąc ze sobą ważne przesłanie.

„Wydaje mi się, że mężczyzna, który poznał miłość z najgorszej strony, może nie chcieć doświadczać tego jeszcze raz.”

Ugly love to historia dwójki młodych ludzi, których połączy nietypowe spotkanie z sąsiedztwem w pakiecie oraz układ bez zobowiązań oparty na namiętności. To opowieść o młodym pilocie i pielęgniarce. O złamanym mężczyźnie, skutym kajdanami bolesnej przeszłości, który już nigdy więcej nie chce czuć i zwykłej dziewczynie, która pragnie być przez niego kochana i naginając dla niego granice swojej wytrzymałości, jest w stanie znieść naprawdę wiele, wyzbywając się przy tym zasad i szacunku do samej siebie. To, co ich połączyło teoretycznie wydaje się działać na prostych, konkretnych zasadach. Zero pytań o przeszłość i żadnych oczekiwań na przyszłość, ale czy człowiek jest w stanie sprzeciwić się własnej naturze, żyjąc tylko tym co jest tu i teraz? Czy istnieje jakiś magiczny przycisk, którego naciśnięcie wyłączy emocje, robiąc z nas jedynie egzystującą maszynę bez uczuć?  Wydawało mi się, że znam odpowiedź na te (z pozoru proste) pytania tak, jak zapewne każdy z Was, bo one mogą być tylko jedne, prawda? Jednak nie byłam świadoma istnienia czegoś pomiędzy; tej niewidocznej gołym okiem niewiadomej pomiędzy znakiem zapytania, a pierwszą literą zaczynającą odpowiedź; niewiadomej, której idealnym zapełnieniem okazuje się być właśnie powieść Colleen Hoover. Myślicie, że zwariowałam? Być może, ale wystarczy przeczytać Ugly love by zrozumieć, o czym piszę. By zrozumieć, że prócz czerni i bieli jest jeszcze cała masa odcieni szarości.  

„Łatwo wziąć złudzenia za prawdziwe uczucia, zwłaszcza gdy patrzy się drugiej osobie w oczy.”

Po lekturze znów przez bardzo długi czas próbowałam dojść do siebie i zebrać myśli, ale wiem już, że niezależnie od tego ile czasu upłynie od momentu odłożenia książki, nie zdołam rozłożyć na czynniki pierwsze swojego serca, zebrać w garść wszystkich kawałków i przelać na słowa swoich wrażeń. Wiem natomiast jedno: Ugly love się nie czyta, to książka, którą się przeżywa od pierwszego do ostatniego zdania, całym sobą - sercem, duszą, umysłem, oczami, a nawet dotykiem małego palca. To historia, która nas po prostu wchłania i z pewnością nie wypuści już ze swoich szponów, ale nie można mieć jej tego za złe, bo takich opowieści się łaknie. Są jak skarb templariuszy – unikatowe, bezcenne i pożądane przez każdego poszukiwacza, w tym przypadku zdeklarowanego książkoholika. 
 
Colleen Hoover ma, bowiem niezwykły talent do tworzenia treści, które pochłaniają już od pierwszego zdania i kreowania bohaterów, którzy przyciągają niczym ziemska grawitacja. Ugly love wcale nie było wyjątkiem w tej kwestii. Bo czy można zostać obojętnym na kogoś takiego jak Miles Archer – tajemniczego i niedostępnego milczka, żyjącego przeszłością, który pod twardym pancerzem skrywa rany i naprawdę kruche, mocno pokiereszowane serce? Odpowiem Wam, nie można. Ja go pokochałam bezwarunkowo i byłam w stanie wybaczyć mu wszystko łącznie z tym, że raniąc Tate, ranił również mnie, jako czytelnika. Zachowywał się paskudnie, ale rozumiem go, tak samo jak rozumiem pannę Collins. W prosty sposób pokazała jak wielka siła drzemie w nadziei, która niekiedy tli się w naszym sercu naprawdę wątłym płomieniem.

„Po pierwsze, nie wolno mi złamać ci serca - odpowiada.- Po drugie, nie wolno mi złamać twojego cholernego serca. I po trzecie, nie wolno mi, kurwa, złamać twojego cholernego serca.”

W moim odczuciu Colleen Hoover tą powieścią umocniła tylko swoją pozycję na rynku wydawniczym, a Ugly love to historia, z którą warto się skonfrontować, bo jest inna niż wszystkie. Nie ma tutaj problemów rodzinnych, molestowania, przemocy, gwałtów, prób samobójczych, śmiertelnych chorób, porwań, czy innych temu podobnych dramatów, jakie powszechnie goszczą na łamach powieści New Adult, ale tym razem na warsztat Hoover wzięła coś zgoła trudniejszego – wybaczanie i walkę z samym sobą. Nie tylko z ogromnym poczuciem winy, trawiącym nam trzewia, ale również z własną samodyscypliną i nieustępliwością wobec swojego serca, które pragnie wydostać się na wolność i w końcu pozwolić sobie coś poczuć. Nie znajdziemy w tej książce romantycznych uniesień czy słodkich scenek z zakochanymi w roli głównej. Tutaj istotą jest coś zupełnie innego, ale równie pięknego, emocjonującego i niszczycielskiego zarazem. Autorka pokazuje, że miłość ma różne oblicza, czasami doprowadza nas w różne miejsca i kształtuje w najróżniejszy sposób. Hoover uświadamia, że najsurowszym sędzią jesteśmy dla siebie my sami, a najgorsza kara, jaka może nas dosięgnąć to ta, którą sami sobie zadamy. Udowadnia nam, że to my najbardziej krzywdzimy samych siebie, a sadystyczny kat trzymający gilotynę nad naszą głową, mieszka tuż pod naszą skórą.    
 
Wydaje mi się, że nie ma sensu pisać nic więcej, bo Ugly love broni się sama, tak jak pozostałe dzieła pisarki. Tę książkę trzeba dorwać w swoje ręce i przeżyć ją, by zrozumieć, o co chodzi w tych wszystkich wychwalających ją recenzjach i opiniach blogerów, którzy nie szczędzą pochwał i zachwytów nad twórczością Colleen Hoover. I przede wszystkim pamiętajcie, że nie można porównywać Brzydkiej miłości do reszty historii stworzonych przez Hoover, bo ten zabieg się nie uda. Ta pozycja jest INNA i taka właśnie ma być. Kropka.

„[…] I set the rulet
are you gonna stay
This is the game
you might not wanna play […]”
                                                    


_____________________________________________________
Colleen Hoover, Ugly love, stron 344, Wydawnictwo Otwarte, 2016
Przekład: Piotr Grzegorzewski 

Udostępnij ten post

3 komentarze :

  1. Zdecydowanie jedna z lepszych książek jakie czytałam w ostatnim czasie! Zgadzam się z wszystkim co napisałaś, Hoover to wybitna autorka, a jej książki są niesamowite! Sama już nie mogę się doczekać, kiedy w Polsce pojawią się kolejne jej dzieła :)

    http://k-siazkowyswiat.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Cóż mogę dodać ☺ <3
    Nie bez powodu topiłam tę książkę ☺

    OdpowiedzUsuń
  3. Ostatnio odbyłam swoje pierwsze spotkanie z twórczością tej autorki i bardzo mi się ono podobało. Dzięki "Maybe someday" mam ochotę sięgnąć po całą resztę jej książek! :D
    Pozostawiam i zapraszam do mnie~ Nataliaaa
    happy1forever.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń