#66. Światło, które utraciliśmy - Jill Santopolo

Nauczyłeś mnie, że zawsze trzeba szukać piękna. W ciemności, w ruinach potrafiłeś odnaleźć światło. Nie wiem, jakie piękno i jakie światło teraz odnajdę. Ale spróbuję. Zrobię to dla ciebie. Bo wiem, że ty zrobiłbyś dla mnie to samo.

Lucy i Gabe poznali się 11 września 2001 roku. Gdy wieże WTC runęły, a pył przykrył Nowy Jork, zrozumieli, że życie jest zbyt kruche, by przeżyć je bez pasji i emocji. I zbyt krótkie, by nie być razem.
Wkrótce jednak Gabe postanawia przyjąć pracę reportera na Bliskim Wschodzie i wtedy wszystko się zmienia. Lucy dowiaduje się o jego decyzji w dniu, w którym produkowany przez nią program telewizyjny zdobywa nagrodę Emmy. Dzień jej triumfu staje się też dniem, w którym coś nieodwracalnie się kończy. W kolejnych latach Lucy będzie musiała podjąć niejedną rozdzierającą serce decyzję. Czy pierwsza miłość okaże się też ostatnią? 


Nie ukrywam, że miałam wysokie oczekiwania względem tej powieści. Po tak mocno nagłaśnianej premierze osadzonej w świecie wojny i w czasie jednej z największych tragedii, jaka dotknęła Stany Zjednoczone, spodziewałam się mocnej historii, z wyrazistymi bohaterami i emocjami, które mnie pochłoną, ale czy tak się stało?

„Niekiedy jedna chwila decyduje o naszym dalszym losie.”

Lucy i Gabe poznają się na studiach, dokładnie 11 września, w dniu, kiedy rzeczywistość wszystkich Nowojorczyków naznacza narodowa tragedia. Oboje dochodzą do wniosku, że życie jest zbyt krótkie i kruche, by odkładać je na później. Pragną czerpać z niego garściami, spełniać marzenia, uczynić świat lepszym i przede wszystkim być razem. Lucy i Gabe stali się dla siebie światłem, ale jak się jednak okazuje miłość nie zawsze wystarcza. Gabe, piękna artystyczna dusza, która zawsze odczuwała głębiej i mocniej niż inni, wciąż uważał, że robi zbyt mało, a rozczarowanie tym światem nieustannie pchało go do działania. Był niczym wolny ptak, nie potrafiący nigdzie zagrzać miejsca na dłużej. Potrzebował wolności, by się w tym odnaleźć, chciał zrobić coś dla świata, chciał by jego opowieści uwiecznione na zdjęciach trafiły do ludzi. To właśnie ta pasja i rozsadzające od środka pragnienie ostatecznie skłoniło go do przyjęcia posady reportera na trawionym wojną Bliskim Wschodzie. Właśnie wtedy życie Lucy obraca się w gruzy, a drogi jej i Gabe’a się rozchodzą. Czy zakochani w sobie do szaleństwa zdołają się jeszcze odnaleźć? O tym musicie już przekonać się sami. 

„Ukształtowałeś mnie, wiesz o tym? Ty i jedenasty września. Wszystkie moje późniejsze decyzje stanowiły konsekwencję naszego spotkania tamtego dnia.”

W tym miejscu warto nadmienić o dość ciekawej formie narracji, jaką zastosowała w swojej książce Jill Santopolo. Całą historię, przedstawioną na przestrzeni kilkunastu lat, poznajemy bowiem wyłącznie z punktu widzenia Lucy, która prowadzi swego rodzaju monolog, choć może należałoby napisać, że raczej jest to list adresowany do ukochanego. Lucy opowiada w nim strzępki ze swojego życia, momenty które w jakiś sposób naznaczyły jej przyszłość, te spędzone u boku Gabe’a oraz te, w których jego przy niej nie było. Dzieli się ze swoją miłością, a co za tym idzie również z czytelnikami, własnymi przemyśleniami, uczuciami jakie nią targały, wątpliwościami, obawami, lękami, które kładły się cieniem na jej życiu. Wszystko głęboko przeżywała i to czyniło tę historię bardziej osobistą, wręcz intymną. Trzeba przyznać, że autorka miała bardzo ciekawy pomysł na przeprowadzenie narracji w ten sposób, a fakt, że rozdziały były stosunkowo krótkie, każdy z nich zawierał jakąś puentę i określał konkretny etap w życiu głównej bohaterki, sprawił, że książkę, mimo przebijających ze stronic emocji, czytało się lekko i bardzo szybko. 

„Jesteś jak… Pegaz. […] Bellerofont nigdy nie pokonałby Chimery bez pomocy Pegaza. Dzięki swojemu rumakowi stal się kimś lepszym. Udało mu się wznieść ponad ból i cierpienie. Został bohaterem.”

Nie zmienia to jednak tego, że osobiście nie zapałałam sympatią do Lucy. Będę szczera, bywały momenty kiedy ta postać niemiłosiernie działała mi na nerwy swoim postępowaniem, zachowaniem i rozmyśleniami, gdy sama właściwie nie wiedziała czego i kogo chce. Co chyba w tym najgorsze, nie potrafiłam w żaden sposób zżyć się z bohaterami. Nie wczułam się w nich, nie rozumiałam ich, a momentami wręcz zaczynałam się irytować, zwłaszcza na Lucy, która niejednokrotnie szukała dziury w całym. Powinnam się więc przyznać, że chyba zapałałam większą sympatią do Gabe’a, którego w powieści było jak na lekarstwo niż do Lucy. Nie mam pojęcia, jak to możliwe, ale tak właśnie było. 
Miałam z tym duży problem podczas lektury i prawdę powiedziawszy wciąż mam mieszane uczucia, choć historia sama w sobie potrafiła ścisnąć mnie za gardło. Totalny paradoks, albo majstersztyk pisarski w wykonaniu Autorki. Nie wiem. 

„Fotografując cię nauczyłem się, jak uchwycić to, co najbardziej ulotne. Byłaś moją muzą i zainspirowałaś wszystkie te zdjęcia.”

Niemniej jednak ta historia pokazuje jedno, że prawdziwa miłość istnieje, ale nie jest ona prosta. Pomimo kilku irytujących elementów i pewnych niesnasek uważam, że Światło, które utraciliśmy to udana powieść. Przejmująca, dojrzała i autentyczna historia o życiu. O szczerej, ale trudnej miłości, o stracie, bolesnych rozstaniach, rozpaczy, zagubieniu i nadziei. Piękna, a jednocześnie bardzo smutna opowieść o decyzjach mających wpływ na dalsze życie, o straconych szansach, popełnianych błędach, konsekwencjach i trudnych wyborach. To książka, której zakończenie złamie niejedno serce i z pewnością wyciśnie potoki łez, więc zapas chusteczek jak najbardziej wskazany. 

„Niektórzy ludzie tylko na chwilę pojawiają się w naszym życiu, znikajać z niego potem na dobre. I nawet jeśli kiedyś jeszcze ich spotkamy, wymieniamy tylko zdawkowe ' Cześć, co słychać?'. Inne relacje wytrzymują próbę czasu i gdy dochodzi do spotkania po latach, zachowujemy się tak swobodnie, jakby czas się zatrzymał.”

Co najważniejsze autorka nie lukruje swojej powieści. Nie pokazuje, że miłość ma moc uzdrawiania, że jest w stanie pokonać każdą przeszkodę, zmienić człowieka i wszystko przezwyciężyć, a zakochani zawsze i bez względu na wszystko odnajdą do siebie drogę. To relacja z prawdziwego życia, otoczonego rutyną i codziennymi obowiązkami, ale również opis realnej miłości, która boli. W tej chwili jestem w stanie nawet zaryzykować stwierdzenie, że Światło, które utraciliśmy w zamyśle pisarki miało być historią, którą tak naprawdę każdy z nas mógłby opowiedzieć przy butelce wina najbliższemu przyjacielowi. Jill Santopolo wywleka bowiem na światło dzienne głęboko skrywane przez większość z nas uczucia. Żale, obawy, tęsknoty i poczucie, że przegapiliśmy w życiu coś ważnego. Na naszych oczach otwiera zapomniane dotąd, zakurzone, podniszczone pudełko i podnosi wieko, pozwalając by emocje, zapomniane marzenia i życiowe porażki wypłynęły na powierzchnię i zderzyły się z rzeczywistością. W swojej powieści podkreśla co naprawdę się liczy, jak niesamowicie ważne jest słuchanie partnera, pokazuje prawdy na temat życia, a nie tylko suche mądrości, które nijak się mają do codzienności i w żaden sposób nie da się ich przełożyć na praktykę. To właśnie dzięki tym, zdawać by się mogło, nieznaczącym szczegółom Jill Santopolo stworzyła powieść, która po prostu trafia do czytelnika i przemawia do niego. 

„Kobieta, którą przepełnia światło, rozświetla wszystko, czego dotknie. Lucy, Luce, luz, światło.”

Światło, które utraciliśmy to historia do bólu autentyczna i poruszająca, ale bez nadęcia, czy niepotrzebnej wzniosłości. Nie jest to ckliwe romansidło, ale niedoskonała i smutna opowieść o dwójce ludzi, których połączyła głęboka miłość. Historia, która właściwie może przydarzyć się każdemu z nas. Z pewnością jest to obowiązkowa lektura dla romantyczek poszukujących mocnych, emocjonalnych powieści, które poruszą serce i wycisnął łzy. 

„Nasza miłość pokonała czas, przestrzeń i logikę. |...| Jeśli napotkasz na swojej drodze taką miłość, oddaj się jej, podsycaj ją. Kiedy jej ulegniesz, narazisz swoje serce na blizny i rozterki. Ale jednocześnie sprawi ona, że poczujesz się nieskończony i niezwyciężony.”

________________________________________________________________
Jill Santopolo, Światło, które utraciliśmy, stron 304, OTWARTE, 2017
Przekład: Mateusz Borowski


Udostępnij ten post

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz