#47. Making faces - Amy Harmon

W małym, cichym miasteczku mieszkała grupa przyjaciół. Wśród nich Ambrose Young — błyskotliwy i śmiały, młody zapaśnik ze sporymi szansami na sportową karierę. Nic dziwnego, że nie zwrócił uwagi na Fern Taylor. Zawsze miła i pogodna, nie rzucała się w oczy. Nie zauważył, że obdarzyła go uczuciem szczerym i silnym — to dla niego za mało.

Ich wspólna historia mogłaby nigdy nie powstać, gdyby pewnego dnia nie wybuchła wojna. Ambrose wraz z czterema przyjaciółmi z miasteczka wyruszył do Iraku. Wrócił sam, ciężko ranny. Stracił nadzieję, ale nie Fern. Jej uczucie do niego wciąż trwało, choć już wkrótce okazało się, że miłość do mężczyzny ze złamaną duszą nie jest prosta.

To historia małego miasteczka, piątki przyjaciół i opowieść o wojnie, z której wrócił tylko jeden. To piękna bajka o miłości jak z kart romansów, o zwykłej dziewczynie, która pokochała zranionego wojownika. Tej historii nie można było piękniej napisać.
Czy masz odwagę spojrzeć w utraconą twarz? 


Amy Harmon jest jedną z tych autorek, która szturmem i w niezwykle szybkim tempie za sprawą swoich cudownych powieści, zdobyła nie tylko serca czytelników, ale również zdominowała rynek wydawniczy i blogosferę, nie szczędzącą pochlebnych opinii na temat jej twórczości. Przyznam się jednak szczerze, że jak do tej pory nic nie zdołało mnie przekonać do powieści wychodzących spod jej pióra, zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że buntownicza strona mojej natury stanęła okoniem w obliczu wielkiego BUM, jakie opętało blogosferę po premierze Prawa Mojżesza. Cóż… Najwidoczniej znów czekałam na odpowiedni moment i tą jedną, konkretną książkę, która bez skrupułów złamie mój opór. Making faces okazała się być przekonującym argumentem, a ja nie żałuję ani chwili poświęconej na lekturę. 

„Gdy się komuś długo przyglądasz, przestajesz widzieć doskonały nos albo proste zęby. Przestajesz widzieć bliznę po trądziku i dołek na brodzie. Te cechy zaczynają się zamazywać, a ty nagle widzisz kolory i to, co kryje się w środku, a piękno nabiera zupełnie nowego znaczenia.”

Po przeczytaniu opisu do książki można dojść do mylnego wniosku, że to nic innego, jak typowe bajkowe love story opowiadające o szarej myszce zakochanej w przystojnym, egoistycznym i zapatrzonym w siebie, szkolnym dupku, ale Making faces to coś więcej niż romans. To niezwykła historia z głębią, w której trzeba umieć czytać między wierszami, naprawdę rozumieć oczywistości i znaleźć w sobie wrażliwość, by dostrzec precyzyjnie ukryte w niej piękno.

Już od pierwszych stron przenosimy się do małego miasteczka Hannah Lake, którego mieszkańcy tworzą solidarną, pełną empatii oraz zwartą społeczność i poznajemy grupę przyjaciół z tamtejszego liceum – kilkoro młodych ludzi, których drogę ku dorosłości naznaczyła narodowa tragedia z 11 września. W takich okolicznościach Amy Harmon przedstawia czytelnikom trójkę głównych bohaterów: Fern Taylor – pogodną, wrażliwą, pełną ciepła, choć zakompleksioną córkę pastora; Baileya Sheena – kuzyna Fern i największego optymistę w miasteczku, który czerpie z życia garściami mimo nieuleczalnej choroby, każdego dnia odzierającej go z resztek godności oraz Ambrose’a Younga – przystojnego, błyskotliwego i utalentowanego kapitana szkolnej drużyny zapaśniczej, przed którym rozciąga się świetlana przyszłość. 

„- Dlaczego straszne rzeczy przytrafiają się tak dobrym ludziom?
- Bo straszne rzeczy przytrafiają się wszystkim, Brosey. Tylko tak bardzo jesteśmy skupieni na sobie, że nie widzimy gówna, z którym się zmagają wszyscy inni.”

Jednak ta bezlitosna karuzela zwana Życiem, choć czasem zwalnia swoje szaleńcze tempo, tak naprawdę nigdy się nie zatrzymuje, a siedzący w wagoniku pasażer – Los, bawiąc się w rzutki wciąż celuje w nowe pola, niespodziewanie zmieniając bieg wydarzeń. Wojna i jedna, wspólna decyzja grupy młodych chłopców u progu życia wystarczyła, by ich rzeczywistość zmieniała się o sto osiemdziesiąt stopni. Ambrose Young i czwórka jego najbliższych przyjaciół zaciągają się do wojska i wyruszają do Iraku. Brosey wraca jednak sam. Ciężko ranny, pokonany, ze złamaną duszą i pokaleczonym sercem. Wtedy w jego życie znów wkracza Fern i Bailey. 

„Kiedyś bałem się, że pójdę do piekła. Ale teraz w nim jestem i wcale nie wydaje się takie straszne.”

Making faces to przejmująca, wzruszająca i piękna historia o podejmowaniu właściwych decyzji i popełnianiu błędów, o życiu z poczuciem winy i wybaczaniu, o walce, porażkach, stracie i trudnych powrotach. To opowieść o nieuleczalnie chorym chłopcu, który osiągnął mistrzostwo w życiu chwilą obecną, uczył kochać, patrzeć na wszystko z właściwej perspektywy i być wdzięcznym za każdy dzień. O chłopcu, który był niczym światło, a jednocześnie stał się bezkompromisowym, bezpośrednim przyjacielem, troszczącym się o bliskich. To historia rudowłosej kruchej dziewczyny z syndromem brzydkiego kaczątka, która miała w sobie niezwykłą siłę, szczerość, bezinteresowność i godną podziwu determinację, a fakt, że nie była świadoma swojej wyjątkowość czynił z niej bezcenny skarb. To dziewczyna, która kochała całym sercem, a potem stała się ostoją, fundamentem i schronieniem dla pokaleczonego wojownika.
I w końcu Making faces to losy młodego zagubionego mężczyzny, który stracił poczucie sensu, pewność siebie oraz ten charakterystyczny błysk w oczach i losy zranionego żołnierza, któremu wojna odebrała nie tylko twarz, ale wszystko to, co było mu najdroższe. 

„Prawdziwe piękno, takie, które nie blaknie i nie umiera, wymaga czasu. Wymaga napięcia. Wymaga niewiarygodnej wytrwałości. […] Dlatego trwamy. Mamy nadzieję, że istnieje jakiś cel. Wierzymy, że są rzeczy, których nie możemy zobaczyć. Czerpiemy naukę z każdej straty i wierzymy w potęgę miłości oraz w to, że każdy z nas ma w sobie potencjał do osiągnięcia piękna tak doskonałego, że nasze ciała nie będą w stanie ich pomieścić.”  

Making faces to po prostu dobrze przemyślana powieść, w której każdy szczegół ma swoje znaczenie. Porusza, zawstydza i zakorzenia w pamięci. Zwraca uwagę na to, o czym zdarza nam się zapominać, uświadamia, że niczego nie można brać w życiu za pewnik i przypomina, że użalanie się nad sobą, nigdy nie przyniesie rozwiązania. Autorka, świadomie, czy nie, skłania swoich czytelników do refleksji i zachęca do podejmowania wysiłku, by zacząć zaglądać pod powierzchnię, bo czasem brzydota skrywa w sobie prawdziwe piękno. 

Amy Harmon stworzyła historię, która ściska za gardło, porusza najczulsze struny ludzkiej duszy i naznacza serce. Historię, która zostanie ze mną na zawsze.
Gorąco polecam wszystkim wrażliwcom i tym, którzy mają odwagę szukać piękna tam, gdzie inni widzą brzydotę. 

„Jeżeli Bóg wymyślił nam twarze, to czy się śmiał, gdy stworzył mnie?
Czy stworzył nogi, które nie chodzą, i oczy, które widzą źle?
Czy kręci loki na mojej głowie, tworząc z nich dziką burzę?
Czy zatyka uszy głuchemu, robiąc to wbrew ludzkiej naturze?
Czy mój wygląd to przypadek, czy okrutne zrządzenie losu?
Czy mogę obwiniać Go za to, czego u siebie nie znoszę?
Za wady, które mnie prześladują w najgorszych snach,
Za brzydotę, której nie znoszę, za nienawiść i za strach?
Czy czerpie z tego jakąś przyjemność, że wyglądam aż tak źle?
Jeżeli Bóg wymyślił nam twarze, to czy się śmiał, gdy stworzył mnie?”

______________________________________________________________
Amy Harmon, Making faces, stron 344, Editio red, 2017
Przekład: Joanna Sugiero


Udostępnij ten post

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz