#44. To, co najważniejsze - Samantha Young

Witamy w Hartwell, spokojnym, nadmorskim miasteczku, gdzie dzięki tajemnicy sprzed wielu lat pewna kobieta zrozumie, co znaczy prawdziwa miłość...

Doktor Jessica Huntington całym sercem angażuje się w problemy swoich podopiecznych z więzienia dla kobiet, ale w życiu prywatnym starannie unika związków uczuciowych. Nauczyły ją tego bolesne doświadczenia. W więziennej bibliotece odkrywa plik starych listów miłosnych i jedzie do malowniczego Hartwell, żeby dostarczyć je adresatowi. Nadmorskie miasteczko rzuca na Jessicę swój czar, ale jeszcze większe wrażenie robi na niej przystojny właściciel miejscowego baru.

Od czasu rozwodu z niewierną żoną, Cooper Lawson skupia się na tym, co najważniejsze: na rodzinie i prowadzeniu baru przy nadbrzeżnej promenadzie, który od lat znajduje się w posiadaniu Lawsonów. Jednak kiedy Jessica przekracza progi jego knajpki, gotów jest znów otworzyć swoje serce. Chociaż wzajemne przyciąganie staje się coraz silniejsze, Jessica z uporem broni się przed bliskim związkiem.

Aby przekonać ją, że jest w życiu coś, o co warto walczyć, Cooper będzie musiał ofiarować jej więcej niż tylko namiętność. 


Niejednokrotnie już wspominałam, że mam duży sentyment do twórczości Samanthy Young, która bezapelacyjnie podbiła moje serce serią On Dublin Street, więc właściwie nie powinno dziwić, że po kolejne książki wychodzące spod jej pióra, w gruncie rzeczy sięgam w ciemno. Nie ma też, co ukrywać, że debiutanckim, budzącym masę emocji cyklem o grupie przyjaciół z Dublina, Young dość wysoko postawiła sobie poprzeczkę i w zaistniałej sytuacji nie sposób uniknąć porównywania wszystkich jej nowych dzieł do szkockiej serii. Chociaż, jak nie raz już udowodniono taki bilans, może wykazać zarówno kunszt autora, jego coraz lepszy warsztat i pisarski rozwój, ale również obnażyć wiele niedociągnięć, uwydatnić błędy i nerwowo zazgrzytać. Jak było w przypadku To, co najważniejsze? W zasadzie sama nie jestem pewna. Pomysł na fabułę ma w sobie niezwykły potencjał, a co więcej daje autorce możliwość pociągnięcia tematu dalej i  uzupełnienie go o kolejne ciekawe części. Niemniej jednak, osobiście czuję niedosyt, czegoś mi tutaj bowiem zabrakło do pełni mojego czytelniczego szczęścia. Być może dostanę to w kolejnym tomie.       

Ta historia zaczyna się od przypadkowo znalezionych listów, napisanych przeszło czterdzieści lat temu przez jedną z więźniarek, która jednak nigdy nie zdołała wysłać tych słów wyjaśnienia kierowanych do swojej młodzieńczej miłości. To właśnie te listy skłaniają powściągliwą i żyjącą w szaroburym, odmierzonym od linijki świecie, doktor Jessicę Huntington do podjęcia szalonej decyzji o spędzeniu wakacji w nadmorskim miasteczku i zwróceniu listów temu, który zrządzeniem losu nigdy ich nie otrzymał. Jessica trafia, więc do Hartwell – małej mieściny, w której wszyscy się znają tworząc jedną wielką rodzinę, każdy o każdym wie wszystko, a przesądy i wiara w przeznaczenie mają ogromną moc. Czy niespodziewane spotkanie w ulewnym deszczu, na osławionej promenadzie, z cichym właścicielem tutejszego baru i trzy tygodnie wakacji wystarczą, by cokolwiek zmienić w życiu?
Samantha Young udowadnia, że niecały miesiąc to wystarczająco dużo czasu na to, by znaleźć upragniony spokój, zakochać się w malowniczym miasteczku, nawiązać prawdziwe przyjaźnie, stać się rywalką czyjejś byłej żony a nawet znaleźć kogoś, kto zawładnie naszym sercem. To również wystarczająco dużo czasu by się pogubić, podać w wątpliwość swoje lekarskie powołanie, postawić własny świat na głowie, wyrzucić w kosz wszystkie postanowienia i w końcu przemeblować swoje życie, z odwagą sięgając po szczęście, jakie uparcie przysłaniają jednak cienie przeszłości. 

„Kiedy kobieta, którą kochasz, wpuszcza cię do swojego łóżka, nie pozwalasz jej odejść, chyba że ona sama tego chce.”

Nie ukrywam, że sięgając po To, co najważniejsze liczyłam na przyjemną lekturę, która wciągnie mnie w swój magiczny świat, bo właśnie z tym od zawsze kojarzą mi się małe, malownicze, nadmorskie miasteczka. I faktycznie moje pierwsze spotkanie z Hartwell to była urocza przygoda, pełna różnorodnych, bardzo barwnych postaci, których nie sposób nie polubić, na czele z głównym bohaterem Cooperem, jego przyjaciółką Bailey i jej biznesowym konkurentem Vaughnem. Jak na małomiasteczkową rzeczywistość przystało nie zabrakło też społecznych problemów, plotek, zabawnych sytuacji okraszonych błyskotliwymi dialogami, małych i dużych intryg, awantur zwariowanych byłych, a nawet pewnego chciwego bogacza, który nęka mieszkańców, choć to wszystko wciąż było wyłącznie tłem dla rozgrywającej się na pierwszym planie relacji między pewną siebie i uroczą, choć spragnioną ciepła panią doktor, a pełnym dobroci, empatii i szczerości właścicielem baru, który lubi się troszczyć o bliskich mu ludzi.
Wydawać, by się mogło, że to składowe na świetny romans i pewnie tak jest, chociaż uczciwie przyznaję, że znalazłam kilka zgrzytów w tej powieści, jak chociażby frustrujące momentami zachowanie głównej bohaterki, przez które aż się chciało wejść do książki i mocno nią potrząsnąć i nadmuchanie trudnej przeszłości Jessici do rangi dramatu, przez który zachowywała się irracjonalnie, a potem zbyt łatwe wyjaśnienie tych, bądź co bądź, kluczowych wątków w książce. Być może nie jest to coś, co ma znaczący wpływ na ogólny odbiór powieści pod warunkiem, że ma się właściwe nastawienie do tej historii.

To, co najważniejsze to udane rozpoczęcie serii, która mam nadzieje, kolejnymi częściami oczaruje mnie jeszcze bardziej. Opowieść o miłości z nutą pikanterii, w której autorka pokusiła się sięgnąć po magię małego nadmorskiego miasteczka i w jego otoczeniu udowodnić, że nigdy tak naprawdę nie jest za późno, by coś zmienić w swoim życiu, że czasem spontaniczne, szalone decyzje to najlepsze co może nam się przytrafić, a przeznaczenie czuwa, by wysłać znak w najmniej spodziewanym momencie.

To dobry wybór dla czytelników, którzy tak, jak ja, mają sentyment do twórczości Samanthy Young oraz dla tych, którzy cenią sobie subtelne, choć nieodchodzące od schematów, historie o miłości w malowniczym otoczeniu. 

„- Może nasza historia w końcu miała jakiś sens – powiedział cicho George, patrząc to na mnie to na Coopera. - Może to, co spotkało mnie i Sarah nie było na darmo. […] Czasami jakaś historia jest tylko częścią większej całości.”


 HART’S BOARDWALK series:
l TO, CO NAJWAŻNIEJSZE l EVERY LITTLE THING l

______________________________________________________________
Samantha Young, To, co najważniejsze, stron 300, BURDA KSIĄŻKI, 2017
Przekład: Ewa Górczyńska

Udostępnij ten post

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz