#26. Unieważnienie - Emma Chase

Waszyngtoński obrońca Stanton Shaw jest dumy, ambitny, zadaje błyskotliwe pytania i zasypuje wszystkich niepodważalnymi argumentami. Nieprzypadkowo nazywany jest Uwodzicielem Przysięgłych – ma południowy akcent, rozbrajający uśmiech i zniewalające zielone oczy – ciężko mu się oprzeć. Mężczyźni chcą być tacy jak on, kobiety pragną być przez niego szczegółowo przesłuchane.
Stanton ma plan na życie. Przez jakiś czas wszystko przebiega według ustalonego scenariusza.
Jednak pewnego dnia mężczyzna dostaje zaproszenie na ślub swojej licealnej miłości i jednocześnie matki jego ukochanej dziesięcioletniej córeczki. Jenny wychodzi za mąż – za kogoś innego.
Tego definitywnie nie było w planie.

Wychowana w mieście Sofia Santos jest nieugiętą prawniczką, planującą karierę najbardziej cenionego obrońcy w sprawach karnych w kraju. Nie ma czasu na związki czy inne tego typu rozpraszające rzeczy.
Jednak gdy Stanton, jej niesamowity „przyjaciel do łóżka” błaga o pomoc, kobieta zostaje wytrącona z równowagi, zepchnięta z obranej ścieżki, a jej świat wywrócony do góry nogami. Sofia zgadza się pojechać do zabitej dechami mieściny w stanie Missisipi, by pomóc Stantonowi odzyskać ukochaną.
Umysł podpowiada jej, że zwariowała… serce twierdzi jednak coś zupełnie innego.

Co się stanie, gdy doprowadzimy do spotkania mieszkańców niewielkiej mieściny, dwóch profesjonalistów wyćwiczonych w sporach, lokalną miss, czterech wielkich braci, Parówkę oraz Bunię z dubeltówką?
Poleje się burbon, wybuchnie namiętność, a pragnienia serca sprawią, że nawet najmisterniej ułożone plany zostaną unieważnione. 


Zanim jeszcze zaczęłam czytać spotkałam się z wieloma naprawdę skrajnymi opiniami na temat tej historii, a już z całą pewnością w stosunku do postaci głównego bohatera, który do tej pory zebrał pokaźną kolekcję najróżniejszych i najbardziej wymyślnych epitetów, jakimi z pewnością nie mogą pochwalić się jego książkowi koledzy. A później swoje cegiełki w tym temacie dorzuciły jeszcze dwie moje Koleżanki z blogosfery, więc zaczynałam się zastanawiać, jakie ostatecznie będą MOJE wrażenia po lekturze. Mimo wszystko muszę przyznać, że jeśli przy kreowaniu tej historii zamiarem Emmy Chase było wzbudzenie kontrastujących ze sobą emocji, od rozbawienia przez przyjemność z lektury, aż do irytacji i konkretnego już wkurzenia swoich czytelników, to z całą pewnością ten zabieg jej się udał, a to czego absolutnie nie można przy tym odmówić autorce, to konsekwencji. 


„Częściowo chciałbym zatrzymać Jenny jedynie dla siebie, zamknąć ją w tym domu,
wiedząc, że nie robi nic innego, tylko na mnie czeka. Jednak silniejszy od tego jest strach, że się wypalimy, skończymy, nienawidząc siebie, obwiniając się nawzajem za wszystko, co
przegapiliśmy i co nas ominęło. Za wszystkie te rzeczy, których nie spróbowaliśmy.”

Stanton Shaw jest jednym z takich bohaterów, na którego nie da się pozostać obojętnym i nie ma znaczenia, czy nasze przeczulenie na jego punkcie będzie wynikiem sympatii do jego osoby, czy wręcz przeciwnie, a nas najdzie przemożna ochota uduszenia go gołymi rękami już na samym starcie. Co więcej Stanton wcale nie jest ideałem i w moim odczuciu Emma Chase wcale nie miała zamiaru kreować go na kolejnego kryształowego bohatera, tylko na postać, która mimo swojej nieskazitelnej powierzchowności nosi też całą masę brzydkich rys, tworzących z niego człowieka z krwi i kości, a to dość ryzykowne posunięcie ze strony autorki, podobnie zresztą jak kontrowersyjny przykład związku opisany przez Chase. Wracając jednak do postaci Shawa, w tej chwili na myśl przychodzi mi kultowe stwierdzenie ze Shreka: Stanton jest jak cebula. Ma warstwy. No i nie każdy ją lubi. Co wydaje mi się być adekwatnym porównaniem dla Shawa. Z jednej strony to ambitny i naprawdę skuteczny prawnik z Waszyngtonu, potrafiący na sali sądowej zdziałać cuda, z drugiej strony, to prosty chłopak z Missisipi, który karmiąc cielaki w kowbojkach i kapeluszu, wygląda jak ucieleśnienie kobiecych fantazji. Kochający i troskliwy ojciec, dla którego córka jest oczkiem w głowie i najcenniejszym skarbem, a mimo to w swojej waszyngtońskiej rzeczywistości staje się nienasyconym, seksownym przystojniakiem, który z Sofią u boku spuszcza ze smyczy południowy temperament. Co tu dużo mówić, w odczuciu moim i zapewne wielu Czytelniczek Unieważnienia Stanton został wykreowany na egocentrycznego dupka, a nawet kogoś na miarę psa ogrodnika, który pod warstwą osiągającą szczyt idiotyzmu skrywa mimo wszystko mocno pogubionego człowieka. Zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że to 100% facet (nie ujmując, absolutnie, płci przeciwnej) – myśli, jak facet, działa jak facet, a jeśli kobieta nie powie mu czegoś wprost sam raczej się nie domyśli.
Jest też Sofia Santos. Nieugięta, stanowcza i pewna siebie kobieta, której głównym celem jest rozwój prawniczej kariery, a nie miłość, stałe związki i mały domek z ogródkiem otoczony gromadką dzieci. Błyskotliwa, zabawna i inteligentna kobieta sukcesu, z ciętymi językiem i równie mocnym apetytem na niezobowiązujący układ ze Stantonem. A jednak pod maską nonszalancji ukryta jest krucha, roztapiająca się jak wosk zauroczona dziewczyna, której brakuje konsekwencji i asertywności i która pomimo i wbrew wszystkiemu pragnie szczęścia dla swojego przyjaciela. 

„Dom jest tam gdzie serce.”

I takim oto sposobem za sprawą dwójki pokręconych bohaterów zostajemy wplątani w grę, która nie miała prawa się udać i to z różnych względów. Od samego początku stajemy się  świadkami mocno groteskowej i momentami nawet irracjonalnej historii, zapoczątkowanej układem wolnego związku, który mąci w głowie młodym ludziom i prowadzi do masy niefortunnych, łamiących (?) niejedno serce zdarzeń. Wchodzimy z butami w życie Stantona, mężczyzny rozdartego pomiędzy powinnością i złożonymi przed laty obietnicami, a tym co nieśmiało szepcze mu serce, a czego nie dopuszcza nawet do głosu. Kiedy jego, do tej pory poukładana i wygodna rzeczywistość, za sprawą decyzji jego licealnej miłości i matki jego ukochanej córeczki, wywraca wszystko do góry nogami, pod wpływem szoku i z determinacją chwyta się swojego przekonania, że to, co istniało dziesięć lat temu nadal żyje tym samym intensywnym życiem. I w końcu jesteśmy świadkami jak dorosły człowiek dostaje od życia mocno po głowie, nieoczekiwanie zdobywając cenną lekcję, mówiącą, że jedyne czego można być w życiu pewnym to zmian. Zdaję sobie sprawę, że w większości przypadków wszystko co złe zostanie przez czytelników zrzucone na Shawa, a ja uważam, że ta opowieść jest jak reakcja łańcuchowa i każdy z bohaterów – Stanton, Sofia i Jenny – jest winny po równo i dołożył swoją cegiełkę do tego jak wydarzenia potoczyły się przez całą książkę.
W tej historii absurd goni absurd, głupota głupotą poganiana, ale czy tak naprawdę takiego zjawiska nie spotykamy, przynajmniej w połowie tych wszystkich komedii romantycznych, którymi zasypują nas ramówki programów telewizyjnych? Ja osobiście znam przynajmniej kilka takich, które w autentycznym życiu by się po prostu nie wydarzyły, ale i tak je przecież oglądamy.  

„Ojciec zawsze mi powtarzał, że nie ma co się wstydzić strachu. Liczy się jedynie to, jak
reagujemy na ten strach. Tchórze uciekają. Mężczyźni stają do walki.”

W czasach, gdy rynek wydawniczy obfituje w emocjonujące, wyciskające łzy historie, gdzie dramat rodzi dramat, a bolesna przeszłość nie daje o sobie zapomnieć, mając wpływ na teraźniejszość bohaterów, Emma Chase postawiła na prostsze rozwiązanie. Poprzez swoje książki daje czytelnikom czystą rozrywkę, dobry argument by na chwilę oderwać myśli od trudów codzienności i nudnych obowiązków, dlatego tworzone przez nią opowieści mają coś z bajek dla dorosłych. To taka wersja Disneya z elementami pikanterii przeznaczonymi dla odbiorców 18+ i z bohaterami, którym nie brakuje ludzkich cech, wad i słabości i którzy popełniają błędy jak każdy z nas. 

Po lekturze ani przez chwilę nie czułam frustracji, czy zniechęcania. Owszem, niejednokrotnie miałam ochotę zdzielić Stantona czymś ciężkim w głowę, żeby się w końcu ocknął i przestał żyć w tej mydlanej bańce, w którą wpadł w młodości, ale nie zmienia to faktu, że oczekiwałam od tej historii dokładnie tego, co od niej otrzymałam. Trochę odrealnionego umilacza czasu, w który autorka subtelnie przemyciła mądrą myśl, że niekiedy potrzeba czasu i mocnego bodźca by nasz rozum zdołał dogonić serce, usłyszeć je i zrozumieć to, co ono już wie.
Jeśli liczycie, więc na opowieść na miarę Zaplątanych to nie znajdziecie jej tutaj. Nie będzie wielkiego WOW, zachwytów i kupy śmiechu jak przy historii opowiedzianej przez Drew. Unieważnienie to publikacja, w której Emma Chase poszła odrobinę inną drogę niż przy swoim debiucie literackim, nie tracąc przy tym lekkości pióra, romantyzmu i nieokrzesanej wyobraźni. Przy historii Stantona i Sofii możecie się mocno zirytować, ale jeśli jesteście gotowi spojrzeć na tę książkę z przymrużeniem oka i z pewnością nie na poważnie, nie macie nic przeciwko bajkom dla dorosłych, czy idei wolnych związków, to zawsze warto spróbować takiej lektury i przekonać się osobiście, co ona po sobie w Was zostawi. Ja z pewnością sięgnę po kolejną część.

„Młodzieńcza miłość jest silna. Pierwsza miłość jest potężna. Jednak kiedy jesteście
młodzi, nie wiecie, bo wiedzieć nie możecie, jak długie naprawdę jest życie. A jedyną pewną
w nim rzeczą, prócz śmierci i podatków, są zmiany.” 



THE LEGAL BRIEFS series:
l UNIEWAŻNIENIE l SKAZANIE l UŁASKAWIENIE l


_________________________________________________________
Emma Chase, Unieważnienie, stron 416, FILIA, 2015
Przekład: Katarzyna Agnieszka Dyrek

Udostępnij ten post

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz