Łapacz filmowy - Bravetown

 Wiem, że powinna być recenzja, ale … chwilowo utknęłam, że tak powiem i nie zanosi się na to bym wygrzebała się w ten weekend. Siła wyższa, nic się nie poradzi, ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, tak sadzę. Postanowiłam, więc, że zamiast recenzją, zupełnie spontanicznie, podzielę się z Wami swoimi subiektywnymi odczuciami w trochę innym temacie niż książki, chociaż jakby się nad tym głębiej zastanowić, to można byłoby na upartego w tej kwestii polemizować.  Ale do sedna…
Mieliście kiedyś tak, że po obejrzeniu jakiegoś filmu, który silnie zadziałał na Wasze emocje, czy wyobraźnię, czuliście niedosyt, ale w takim pozytywnym tego słowa znaczeniu? A potem nagle na napisach końcowych dotarło do Was jak bardzo żałujecie, że to nie jest ekranizacja jakiejś dobrej książki, w której treść moglibyście się zagłębić i skonfrontować z emocjami bohaterów na trochę wyższym, bardziej intymnym poziomie? Mnie właśnie to spotkało. W pewnym momencie nawet przekopałam Internety, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nie przeoczyłam jakiejś informacji i gdzieś w czeluściach tej niezmierzonej głębiny nie ukrywa się ta moja wymarzona papierowa wersja. Niestety, przyszło mi po raz kolejny przełknąć rozczarowanie i musiałam pogodzić się ze smutną dla mnie rzeczywistością, którą rozweselę sobie maltretowaniem produkcji przez długie, długie lata – to nie ulega akurat najmniejszym wątpliwościom. A o jakim filmie mowa? Otóż Bravetown Miasteczko Bohaterów, czy jak kto woli Strings (z ang.), bo i pod taką nazwą można go znaleźć, totalnie mnie pochłonął. Pewnie zastanawiacie się teraz, co ten film w sobie ma, że aż tak mnie oczarował? Szczerze mówiąc, nie potrafię chyba jednoznacznie odpowiedzieć Wam na to pytanie i to w tym wszystkim jest najlepsze. 

"Sometimes the music just isn't enough."


Bravetown to historia o nastoletnim utalentowanym DJ’u, imieniem Josh, którego życie dalekie jest od ideału, a muzyka i narkotyki są sposobem na wyciszenie. Jego charakter ukształtował brak zainteresowania ze strony uzależnionej od alkoholu matki, brak emocjonalnego ciepła, troski i tak ważnego dla dziecka poczucia bezpieczeństwa. Wychowywał się, więc sam, a złe nawyki i ciągłe zatargi z prawem były wynikiem obracania się w niemoralnym towarzystwie. Po kolejnym swoim wybryku Josh trafia przed sąd dla nieletnich i nie dość, że zostaje skierowany na obowiązkową terapię, to jeszcze odesłany do ojca, który jest dla niego praktycznie obcym człowiekiem. Chłopak zostaje zmuszony do zostawienia za sobą wielkiej metropolii Nowego Jorku i przeniesienia się na prowincję, gdzie każdy o każdym wie wszystko, a największą wartością jest patriotyzm. Mimo początkowego celowego outsiderstwa i trudności w dostosowaniu się do obcego mu świata, w końcu zrzuca maskę bad boya, pod którą skrywa swoje wrażliwe, skrzywdzone serce i zaczyna angażować się w życie miasteczka oraz jego mieszkańców, stopniowo przewartościowując przy tym swój sposób myślenia. 

"Broken promises have a way of haunting you."

Wydawało mi się, że to jest kolejna lekka obyczajówka, o młodym człowieku z problemami, a że Bravetown zaliczany jest również do gatunku filmów muzycznych, jakie kocham odkąd ponad dwadzieścia lat temu po raz pierwszy zobaczyłam na ekranie Patricka Swayze wywijającego w rytmie mambo, tym chętniej nacisnęłam „play”.
I znów przekonałam się, że czasem warto zdać się na intuicję i sprawdzić coś na własnej skórze, a nie kierować się komentarzami. Widziałam w sieci wiele opinii na temat tego filmu i to po równo tych pozytywnych jak i negatywnych. Niektórzy twierdzą, że jest chaotyczny, przerysowany i mało autentyczny, a nawet, że występujący w nim element tańca to jakaś kpina, mimo iż choreografię przygotowywał sam Brian Friedman, a więc światowa czołówka w tej dziedzinie. Cóż, nie mogę się tak do końca zgodzić z takim punktem widzenia. Owszem, po dwukrotnym już seansie mogę stwierdzić, że faktycznie są w nim „drugoplanowe” wątki, których rozwinięcia jako ciekawski widz wręcz łaknęłam, a części przeznaczonej na taneczne popisy daleko do tych największych muzycznych projektów kinowych. Jednak w tym filmie nie to tak naprawdę jest najważniejsze.

"We were TRANSFORMED."

Być może Duran i odpowiedzialny za scenariusz Oscar Torres oparli przedstawioną przez siebie historię na dość powszechnym schemacie, ale wydaje mi się, że nie ograniczyli się wyłącznie do kopii, ale poszli o krok dalej, udowadniając, że za pomocą muzyki elektronicznej można przekazać pewną bardzo ważną lekcję. 
Dla mnie Bravetown to nie tylko love story pomiędzy dwójką skrzywdzonych, zbuntowanych nastolatków. To przede wszystkim opowieść o małym miasteczku garnizonowym, którego celem jest wydanie przyszłych żołnierzy i w którym każdy stracił kogoś bliskiego na jakiejś wojnie. To historia o chłopaku, dla którego nikt nigdy niczego nie zrobił i który postanowił odwdzięczyć się innym tym samym, dopóki świat nie zaczął go słuchać. O chłopaku, który nauczony życia w odrzuceniu nagle czuje się komuś potrzebny, a jego obecność staje się ważna dla innych. To film o bólu, stracie i złamanych obietnicach, ale też opowieść o walce, pokonywaniu strachu, przyjaźni, otwieraniu się na drugiego człowieka, uczeniu się miłości i potrzebnych zmianach. I w końcu Bravetown w moim odczuciu jest protestem młodych ludzi, przeciwko absurdalności systemu w jakim żyją i bezsensowności konfliktów zbrojnych, w których jedynym dowodem bohaterstwa są pośmiertne odznaczenia. Dla tych młodych ludzi to muzyka stała się sposobem na mówienie głośno o tym, z czym się nie zgadzają.
I na tym głównie opiera się ten film. Na próżno, więc szukać w nim zwykłej obyczajówki, czy tanecznego show na podobieństwo Step up. Być może rzeczywiście nie brakuje w nim wpadek i niedociągnięć, ale warto skupić się na tym co w nim najważniejsze i pozytywne. Nie mówię tu wyłącznie o niesztampowej  i bez wątpienia trudnej tematyce, ale o genialnej muzyce i gwiazdorskiej obsadzie na czele ze świetnym Joshem Duhamelem i naprawdę utalentowanym, charyzmatycznym Lucasem Tillem, na którego barkach spoczywał niemały ciężar całego filmu i  który mimo młodego wieku dał radę ten ciężar udźwignąć. I zrobił to koncertowo.
 
"Don't be AFRAID to be afraid."

Myślę, że Bravetown to nie jest film dla każdego, bo nie każdy znajdzie w nim to, czego szuka i być może nie każdy dostrzeże ukryty w nim wartościowy przekaz. Produkcja Daniela Durana to naprawdę głęboka historia, w której po prostu trzeba umieć czytać między wierszami. Historia z naprawdę mocnym przesłaniem, piętnująca pusty system i ukazująca tragedię rodzin zabitych żołnierzy.
Zdaję sobie sprawę, że nie jest to typowa, jak na mnie, recenzja, ale nie jest to też książka, a ja do krytyków filmowych się z pewnością nie zaliczam. Mogę tylko krótko, acz treściwie przekazać Wam co ja myślę na temat filmu, który moim zdaniem po prostu trzeba obejrzeć, by się przekonać o jego nietuzinkowości i zrozumieć jego wartość.
Ja z pewnością polecam.  


Bravetown – Miasteczko Bohaterów
Strings

reżyseria: Daniel Duran
scenariusz: Oscar Orlando Torres
gatunek: dramat, muzycznych
produkcja: Kanada, USA
premiera: 8 maja 2015
obsada: Lucas Till, Josh Duhamel, Maria Bello, Laura Dern, Kherington Payne i inni

Udostępnij ten post

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz