#3. Naznaczony mężczyzna według Jay Crownover


To jeden z moich ulubionych cytatów zawartych w książce i jeden z tych, do którego nie trzeba właściwie nic dodawać, bo sam w sobie jest idealnym zwieńczeniem sensu napisanej historii. Buntownik Jay Crownover to pierwszy tom rozpoczynający serię Naznaczeni mężczyźni i początek mojej przygody z New Adult, który zdecydowanie nie jest już w moim przedziale wiekowym. Cieszę się jednak, że to historią Rule’a i Shaw zaczął się mój flirt z tym gatunkiem i już w tym miejscu mogę otwarcie przyznać, że ani przez chwilę nie żałowałam swojego wyboru. Dlatego właśnie, mimo iż książkę przeczytałam już całkiem spory kawałek czasu temu, uznałam, że nie mogę odmówić sobie napisania o niej kilku słów, tym bardziej, że to jedna z tych pozycji, która skradła moje serce już od pierwszej przeczytanej linijki i, do której z pewnością kiedyś wrócę, choć rzadko zdarza mu się czytać tę samą książkę dwa razy. Buntownik jednak, podobnie zresztą jak pozostałe części serii The Marked, zasługuje na swoje pięć minut.
 
Przyznam się szczerze, że sięgnęłam po tę lekturę z jednego, dość trywialnego powodu, a mianowicie zaintrygował mnie tytuł. No, bo która kobieta nie kocha niegrzecznych chłopców? Bad boy’e mają w sobie bowiem coś, przez co lgnie się do nich niczym ćma do światła, a ja mam ewidentną słabość do takich nieidealnych bohaterów: skopanych przez życie i nieokrzesanych wariatów, którzy popełniają ludzkie błędy i czasem ma się ich ochotę zdzielić przez łeb za durne zachowanie. A jak do tego jeszcze dołożyć wytatuowane ciało, cięty język i szczerość to przepadam na amen. Mówcie, co chcecie, ale wcale nie inaczej było u mnie również w tym przypadku.


„(...)przeciwieństwa nie tylko się przyciągają. Płoną żywym ogniem i spopielają całe miasta.”

Głównych bohaterów poznajemy w momencie, gdy Shaw, jak co niedziela ściąga z łóżka Rule’a by zawieść go na śniadanie do rodziców, z którymi ten od śmierci brata bliźniaka Remy’ego nie dogaduje się praktycznie wcale, a każde ich spotkanie kończy się w zasadzie w ten sam sposób – kłótnią i wzajemnymi pretensjami.
On – wierny własnym ideałom buntownik i kobieciarz, który niczym kot zawsze chodzi własnymi ścieżkami, a pod tatuażami, kolczykami i kolorowym irokezem skrywa poczucie winy i ból po stracie swojej drugiej, jaśniejszej połowy.
Ona – niedostępna i oschła dziewczyna z dobrego domu, która u Archerów zawsze czuła się lepiej niż u własnych rodziców, dlatego tak bardzo jest zdeterminowana połączyć tę rodzinę na nowo i pomóc im naprawić zdruzgotane po śmierci Remy’ego relacje. Dla siebie i dla Rule’a, w którym zakochana jest od lat, choć on podobnie jak pozostali Archerowie, widzi w niej tylko dziewczynę brata.
A to wszystko w obliczu tajemnicy, o której istnieniu wie wyłącznie Shaw.
 
Jay Crownover na prostym i dość przewidywalnym schemacie stworzyła coś magicznego. Historię, która jest piękna w swej prostocie i, w której główni, młodzi bohaterowie pokazują jak naprawdę należy uczyć się miłości. Nie sądźcie, że nagle dochodzi tu do jakiejś mega metamorfozy i Rule z buntownika staje się potulnym jak baranek pantoflarzem, bo wcale tak nie jest. Ani on ani Shaw nie zmieniają się pod wpływem miłości jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Owszem uczucie wydobywa z nich to, o czego istnieniu być może nie mieli pojęcia. Zimna i niedostępna Shaw stopniowo odkrywa w sobie drugie, dzikie ja, które przez lata pieczołowicie, skrywała przed światem, zahukana przez snobistycznych rodziców, a z którego pomocą w końcu zażarcie walczy o siebie i Rule’a. I sam Archer, który nigdy nikogo nie udaje, wierny swoim ideałom, szczery do bólu, czasem złośliwy i wredny. Nie zapewnia, że będzie łatwo, kolorowo i bezproblemowo, ale obiecuje starać się zmienić swoje życie i postępowanie, a przede wszystkim walczyć ze słabościami.

„To jest moje serce. Masz je w swoich rękach i obiecuję ci, że jesteś pierwszą i ostatnią osobą, która go dotyka. Musisz być z nim ostrożna, bo jest znacznie delikatniejsze niż się spodziewałem, a jeśli spróbujesz mi je oddać, to go nie przyjmę.”

To, co bez wątpienia urzekło mnie podczas lektury, to fakt, że autorka nie skupiła się wyłącznie na budowaniu relacji między dwójką głównych bohaterów, ale również na kreowaniu ich otoczenia z gromadką zwariowanych przyjaciół na czele, bez których nic nie byłoby takie samo. Wydziarany od stóp po czubek głowy tatuażysta Nash; przesympatyczny, ex-futbolista Rowdy; bezpośrednia i głośna specjalistka od modyfikacji ciała Cora;  frontman rockowego zespołu Jet i zjawiskowa Ayd, która jeśli trzeba potrafiła bez podchodów powiedzieć, co myśli - to grupa indywidualistów i przyjaciół z prawdziwego zdarzenia, którzy stoją za sobą murem i gotowi są zrobić dla siebie naprawdę wiele, bez pytań, oceniania i pretensji. Grupa, która razem tworzyła armię nie do zatrzymania i prawdziwą rodzinę z mocnym fundamentem. Bardzo ważne jest to, że J.Crownover nie zapomina również o tym, co w tej historii najistotniejsze, a co miało ogromny wpływ na teraźniejszość Rule’a i Shaw – o przeszłości i relacjach z rodzicami, a może raczej ich braku. I w tym miejscu od razu przychodzi mi do głowy, stare jak świat porzekadło, że z rodziną dobrze wychodzi się tylko na zdjęciu. Według mnie idealnie się tu wpasowuje, bo jak inaczej można powiedzieć o sytuacji, gdy rodzice, którzy powinni chronić swoje dzieci i wpierać je w wyborach, ogarnięci rozpaczą i własnym egoizmem, stają po przeciwnej stronie barykady, pogłębiając poczucie winy swoich pociech, podcinając im skrzydła i nie pozwalają się rozwinąć. Na szczęście w tym przypadku Crownover nie przyspiesza niczego na siłę, pozwalając by sprawy, na które potrzeba czasu, toczyły się własnym torem.
 
Na kolejny i naprawdę ogromny plus zaliczam zastosowaną w książce narrację pierwszoosobową, zmieniającą się przy każdym rozdziale. Raz z kart powieści płyną do nas słowa Rule’a, a innym razem widzimy wszystko oczami Shaw. Moim skromnym zdaniem to najlepsza, choć niestety rzadko spotykana, opcja, jaką może zastosować autor, bo dzięki niej mamy okazję poznać dokładnie oboje bohaterów, ich punkt widzenia i przemyślenia, a co za tym idzie łatwiej nam wczuć się w ich położenie, jesteśmy w stanie lepiej ich zrozumieć i przeżywać równie mocno to wszystko, co oni czują. W ten nieskomplikowany sposób Jay Crownover wciąga nas i to dosłownie w cały ten pokręcony świat tatuażu i piercingu, w którym nie brak ciętego, czasem nawet wulgarnego języka i scen płomiennego seksu. Jedni mogą uznać to za wadę, ale ja uważam, że bez tych niuansów ta historia i tworzący ją bohaterowie nie byliby autentyczni. To po prostu oni i ich rzeczywistość. Tacy są, koniec i kropka. 

„Zasługiwałam na miłość, ale zasługiwałam także na niego, na każdy przejaw jego miłości.”

Czytając Buntownika, czasem może nas irytować zachowanie głównych bohaterów, ale jestem na tyle krytyczna wobec siebie i otaczającego mnie świata, że te zdawać by się mogło, minusy potrafię przekuć na plusy. Przecież my też nie jesteśmy idealni, popełniamy błędy, miotamy się, czasem zachowujemy się jak rozkapryszone dzieci i nikt mi nie powie, że jemu się to nie zdarza. Możemy się do tego otwarcie nie przyznawać, ale jesteśmy tylko ludźmi, nie jesteśmy nieomylni i strzelamy życiowe babole na każdym kroku. Tacy sami są właśnie bohaterowie Jay Crownover, a to sprawia, że stają się nam bliscy, bo po prostu są ludzcy i właśnie za tę niedoskonałość ja ich kocham. I nie mówię już wyłącznie o Rule’u i Shaw, ale również o ich fantastycznych przyjaciołach, którzy kolejno stają się bohaterami następnych części, tworząc spójną i nierozerwalną całość w postaci serii The Marked, w jakiej nie sposób nie zatonąć.
 
Jay Crownover w swoich książkach pokazuje nam życie w najczystszej postaci, takie, jakie ono jest, bez zbędnej słodkości i niepotrzebnego idealizowania, zwracając jednocześnie naszą uwagę na to, co naprawdę się liczy. Wtajemnicza nas w historie młodych ludzi dopiero wchodzących w dorosłość i nieporadnie radzących sobie z własnym bagażem najróżniejszych doświadczeń oraz ciężarem przeszłości, w której najokrutniejszymi nauczycielami okazywali się ci, którzy teoretycznie powinni ich wspierać. Przybliża problemy, z którymi stykają się bohaterowie na początku swojej samodzielnej drogi, ich niezdarne próby radzenia sobie z uczuciami, wspomnieniami, a czasem nawet poczuciem winy. To historia o walce z samym sobą, budowaniu swojego małego świata i szukaniu własnego, stałego miejsca na ziemi, co czasem w obliczu niełatwej codzienności i jeszcze bardziej pochrzanionej przeszłości, staje się największym wyzwaniem. W tym wszystkim Crownover udowadnia nam jak wielka siła drzemie już nie tylko w miłości, ale przede wszystkim w przyjaźni; że to nie więzy krwi są najważniejsze, by stworzyć coś trwałego i stać się częścią prawdziwej, silnej rodziny. Pokazuje jak ważna jest w życiu każdego człowieka świadomość, że nie jest sam; że ma przyjaciół, na których może liczyć; że niezależnie od wszystkiego i pomimo nieustannie popełnianych błędów, głupstw i pomyłek ma obok siebie ludzi, którzy go nie zostawiają, gdy nagle zrobi się ciężko. To historia, która mówi, że razem można wszystko i naprawdę warto ją poznać. 
Serdecznie i z całego serca polecam zarówno Buntownika, jak i całą serię Jay Crownver Naznaczeni mężczyźni.

„Uczę się, że łatwe rzeczy nigdy się nie opłacają. To rzeczy, które sprawiają, że musisz na nie zapracować naprawdę się liczą.”

___________________________________________________
Jay Crownover, Buntownik, stron 304, Wydawnictwo Amber, 2014
Przekład: Ewa Spirydowicz

Udostępnij ten post

4 komentarze :

  1. Jeśli od tej książki (w moim odczuciu dobrej, ale nie rewelacyjnej) zaczęłaś przygodę z NA i w dodatku Ci się podobało, to wróżę Ci odkrycie cudownego niezbadanego lądu :)
    Czekam na kolejne recenzje książek w tym gatunku (zresztą moim ulubionym, choć wyrosłam z targetu jakieś 10 lat temu :P)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że już kawałek tego lądu udało mi się zbadać od czasu, gdy miałam okazję przeczytać "Buntownika" i całą serię "Naznaczonych..." zresztą, ale nie sposób teraz do wszystkiego wrócić, także pozostaje mi jedynie skupić się na tych pozycjach, które czytam na bieżąco, a tych już teraz jest tyle, że nie wiem, czy starczy mi życia na przeczytanie wszystkiego, tym bardziej, że pozycji wydawniczych wciąż systematycznie przybywa :)
      Kolejne recenzje będą z całą pewnością, więc zapraszam serdecznie :)

      Usuń
  2. Pięknie napisałaś o spojrzeniu na wspomniane minusy przez pryzmat naszych zwykłych zachowań. Bardzo wnikliwa i drobiazgowa recenzja. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję i cieszę się, że w taki sposób to odbierasz, bo to znaczy, że zadanie "wykonane" :)
      Pozdrawiam,
      M.

      Usuń